Kolegę małżonka zaświerzbiło, żeby wyskoczyć za granicę. W grę wchodził weekend, a więc wyjazd na krótko i niedaleko. Ponieważ w Chinach grozi mu, że oberwie za samo mówienie po japońsku, w Korei obydwoje już byliśmy, a na Syberię jakoś nas nie ciągnie, dostałam do wyboru: Hongkong, Singapur lub Tajpei. Wybrałam Tajpei, zgodnie z zasadą, że najlepsze są miasta na T. (Toruń wie, o co chodzi). I nie zawiodłam się; było bardzo ciekawie. Nie przypuszczałam natomiast, że odwiedzę kraj i miasto w przededniu poważnych rozruchów politycznych. Ale o tym za chwilę.
Tajpei to spełniony sen orientalisty. Ma wiele elementów tej baśniowej, egzotycznej, zalatującej kolonializmem wizji Dalekiego Wschodu, którą każdy z nas kiedyś hołubił, idąc na studia i potem musiał się z niej wyleczyć. Muszę jednak przyznać, że przez ten jeden weekend pławiłam się w tej bajce; zwłaszcza że miejscowi z dużym zapałem sprzedają turystom wyidealizowany obraz “pięknej wyspy” (dawna nazwa Tajwanu: lha Formosa) – któż tego nie robi? Przede wszystkim bogactwo kolorów. Mnóstwo czerwieni, która w kulturze chińskiej kojarzy się pozytywnie. Potencjał dekoracyjny znaków pisma chińskiego wykorzystany w pełni. Miasto pełne świateł: neony, lampiony, reflektory – niby podobnie jak w Tokio, a jednak inaczej. Więcej zieleni, takiej obfitej, południowej. Mech hiszpański zwisający z platanów i kwitnące hibiskusy. Główne arterie szerokie, wysadzane drzewami po obu stronach. Mnóstwo motocykli, jak to w Azji oraz warsztatów samochodowych, gdzie naprawia się stare wehikuły. Im zapewne Tajpei zawdzięcza paskudny smog, który sprawia wrażenie nieustająco pochmurnej pogody. Kolega małżonek przyzwyczajony do czystszego powietrza i wyższych standardów ekologicznych kręcił nosem, ja się szybko przystosowałam. Owszem smog, ale nie gorszy niż w Krakowie, nie przesadzajmy.
A już zupełnie jak w domu poczułam się w rozklekotanym autobusie, który zawiózł nas do Jiufen – malowniczej wioski w górach, w której kiedyś były kopalnie złota. Autobus wspinał się po krętych górskich drogach ledwo zipiąc, jak beskidzki Pekaes (kolega małżonek, chociaż otrzaskany w Europie Wschodniej, jednak zmienił kolor na bladozielony). Wioska ma w swojej historii dwa ważne epizody japońskie. Epizod pierwszy: za czasów kolonialnych armia japońska wykorzystywała do pracy w kopalni jeńców wojennych. Epizod drugi: jej główna ulica (wąska uliczka właściwie) z mnóstwem małych sklepików z przekąskami oraz lokalną cepelią stała się inspiracją dla oskarowego filmu Hayao Miyazakiego “Spirited Away: w krainie bogów”. Scena, w której rodzice bohaterki rzucają się na jedzenie i zostają zaklęci w świnie, rozgrywa się właśnie tu. Dlatego japońscy turyści za punkt honoru poczytują sobie odwiedzenie tej miejscowości. Przyjeżdża ich mnóstwo i wydaje się, że są mile widziani. Tajwan ma z Japonią stosunki bardziej przyjazne niż inne byłe kolonie. Tak się akurat złożyło, że jego gubernator, Shimpei Gotō okazał się dalekowzrocznym politykiem, z rozmachem i wizją, i w ogóle tutejsi kolonialni administratorzy dbali o interesy miejscowej ludności bardziej, niż to miało miejsce w innych japońskich posiadłościach zamorskich. To nie przypadek, że krajem, który najhojniej wsparł Japonię po kataklizmie w 2011 roku był właśnie Tajwan. Wielu Tajwańczyków mówi po japońsku i kiedy słyszą, że rozmawiam z mężem w tym języku, chętnie rezygnują z angielskiego.
Tajwan to piękna miniatura Chin: czystsza, bezpieczniejsza, lepiej zorganizowana. Ma za sobą długie lata rządów wojskowych i stosunkowo świeże (od lat 80.) doświadczenia z demokracją. Być może japońskie rządy kolonialne wypadają lepiej na tle tego, co nastąpiło po nich: dyktatura Kuomintangu zapoczątkowana w 1949 roku nie należała do łagodnych. Tajwan w latach 80. zakończył stan wojenny, który trwał cztery dekady. Gigantyczne budynki pozostawione przez Czang Kaj Szeka świadczą o manii wielkości, którą nie ustępował kontynentalnym dyktatorom. W 2008 roku zostały uruchomione regularne połączenia lotnicze pomiędzy Tajwanem a komunistycznymi Chinami, które dążą do podporządkowania sobie zbuntowanej wyspy - na razie metodami głównie ekonomicznymi.
Pomimo iż większość młodych Tajwańczyków nie określa się już jako jedyni spadkobiercy legalnej Republiki Chińskiej (uważają się raczej za Tajwańczyków właśnie, niż za Chińczyków), to nie zamierzają oni rezygnować z odrębnej tożsamości i stylu życia, który jest tak różny od panującego w Chinach kontynentalnych. Na Tajwanie kwitną nowoczesne technologie informacyjne i różnorodne tradycje religijne, ludzie swobodnie wyrażają swoje poglądy. Krucha demokracja tajwańska jest zagrożona przez naciski związane z współpracą gospodarczą pomiędzy oboma krajami. To, jak ją obronić nie rezygnując jednocześnie z wzajemnych inwestycji, to dylemat do rozwiązania przez obywateli tego kraju. Wylecieliśmy z Tajpei 17 marca. 18 marca studenci rozpoczęli okupację budynków rządowych w Tajpei w ramach protestu przeciwko traktatowi handlowemu z Chińską Republiką Ludową, który ich zdaniem zagraża zarówno politycznej autonomii wyspy, jak i jej gospodarce. Interwencja policji zakończyła się aresztowaniem kilkudziesięciu osób oraz poturbowaniem ponad setki. Nie znam szczegółów traktatu, ale instynktownie jestem po stronie studentów, którzy w momencie pisania tego tekstu kontynuują akcję protestacyjną. Życzę im, aby znaleźli skuteczne metody, aby obronić swoją wolność i niezależność.